Ułatwienia dostępu

Skip to main content

Wyprawa 12 lipca - 7 sierpnia 2020r.

Finlandia

7 dzień - Sobota - 18.07.2020r. – przejechane 116,79 km

 Haimere – Orgita – Haiba – Laagri, Tallin – promem do Helsinek – Ientoasema – Lovkulla – okolice Koivula.

Jest sobota. Wstałem wyjątkowo wcześnie. Już o godz. 7 jadłem śniadanie, a przed godz. 8 byłem w trasie. Pogoda mi sprzyjała. Było ciepło, bez wielkiego wiatru i dlatego średnia prędkość przez dłuższy czas wynosiła 20 km/h i więcej. Nawet na ruchliwej drodze nr 4 nie było jeszcze wielu samochodów. Jechałem nadzwyczaj szybko, a odpoczywałem niewiele. Dlatego już po godz. 12 mijam rogatki stolicy Estonii Tallina. To duże, nowoczesne miasto. Byłem już tutaj i zwiedzałem całe miasto. Dlatego nie zamierzałem ponownie skręcić do centrum na zwiedzanie. Kieruję się w kierunku terminala promowego. Znaki drogowe wyraźnie mnie tam prowadzą. Po kilku kilometrach docieram do terminala. Jest godz. 12:20, a na telebimie pisze że prom do Helsinek odpływa o 13:30. Idealnie. Wchodzę z rowerem do holu terminala za ludźmi, którzy tłumie podążają na prom. Nagle zaskoczył mnie strażnik, który podleciał do mnie jakbym robił akurat jakieś przestępstwo. Po estońsku, z podniesionym głosem, starał mi się coś wytłumaczyć, pokazując abym natychmiast wynosił się z holu terminala. Nic nie rozumiałem mówiąc równocześnie do niego po angielski, że chcę tylko kupić bilet na prom do Helsinek. Nie pomagało, zagrodził mi drogę i musiałem wyjść. Byłem skołowany. Domyśliłem się, że przeszkodą był mój rower. Stałem przez chwilę i obserwowałem. Zauważyłem boczne wejście. Poszedłem tam. Był tam kantor wymiany walut. Spytałem się sprzedawcę o zakup biletu na prom. Wskazał mi wejście na piętro, gdzie są kasy. Zgodził się popilnować rower.  Udałem się na piętro. Chwile stałem do kasy. Kiedy powiedziałem, że chcę bilet z rowerem, kasjerka uprzejmie podała mi plan terminala i po angielski powiedziała jak i gdzie mam się udać, aby kupić bilet i dostać się na prom. Teraz zrozumiałem o co chodziło strażnikowi, który gestami chciał mi pokazać trasę dla rowerów. Podziękowałem sprzedawcy z kantoru, wsiadłem na rower i ruszyłem wzdłuż wybrzeża portowego według wskazówek kasjerki. Zauważyłem oznakowania na drodze, które wyraźnie wskazywały, gdzie należy jechać rowerem. Po 500 m stałem w kolejce, za samochodami do kasy. Już z daleka widać było specjalną kasę dla motocykli i rowerów. Po 15 minutach kupiłem bilet za 34 €. Miałem jeszcze 40 minut do odpłynięcia. Podjechałem pod rampę załadunkową. Pół godziny przed odpłynięciem wpuszczano na pokład. Wjechałem do wnętrza potężnego promu Tallink razem z kilkoma rowerzystami.

Równo o 13:30 prom odbił od nabrzeża. Idę zwiedzać prom. Jest kilku pokładowy oznaczony dużymi literami alfabetu. Na początek w Burger King, gdzie jem hamburgera z frytkami na obiad. Mając firmowy kubek mogę pić ile chcę pepsi, fantę i inne napoje. Prom nastawiony jest na handel. Pasażerowie w sklepach, które jest są na kilku pokładach, kupują całe wózki towarów – piwa, alkoholu, chemii, słodyczy i żywności. Domyśliłem się, że to Finowie zaopatrują się taniej na estońskim promie. Można również stracić pieniążki na bardzo wielu automatach do gry. Po godzinie zwiedzania usiadłem w jednej z wielu restauracji, gdzie znalazłem gniazdka prądowe i czekałem na koniec rejsu. Przy okazji ładowałem urządzenia elektroniczne. Rejs trwał 2,5 godziny

HELSINKI

Parząc na opuszczającą się coraz niżej rampę promu serce coraz szybciej mi kołatało. Nie jestem studentem, nie pracuję tutaj, nie mam rodziny w Finlandii, a więc jako Polak nie powinienem wjeżdżać do Finlandii według polskiego MSZ. Ruszam za 5 rowerzystami. Jedziemy wzdłuż siatki odgradzającej trasę o pozostałej części terminala. Zbliżamy się do kilku policjantów, którzy obserwują wyjeżdżających z promu. Chwila prawdy. Jeden z nich zatrzymuje jakiś samochód. Inni patrzą na nas, ale nie było żadnej reakcji. Razem z innymi rowerzystami, chyba tutejszymi, gdyż nie mieli żadnego bagażu, wyjechałem z terminala na ulice stolicy. Jestem w Finlandii. Jadę pięknymi ścieżkami rowerowymi w kierunku centrum miasta. Znowu się udało!

Duże, piękne miasto. Muszę posłużyć się mapą gogle w telefonie, żeby dotrzeć do samego centrum oddalonego o kilka kilometrów od portu. Tutaj jakby nie było epidemii koronawirusa. Centrum całe zatłoczone, ludzie bez maseczek leżą w parku na trawnikach, siedzą w kawiarniach, chodzą po ulicach, turyści z przewodnikami zwiedzają miasto. Dzisiaj sobota, dzień wolny od pracy i tłok straszny. Zwiedzam stare miasto. Docieram na plac targowy z wieloma kramami. Można tu kupić prawie wszystko. Jak zwykle turystów mrowie. Za kanałem widnieje na wzgórzu z czerwone cegły przepiękna katedra prawosławna. Ja jadę wąską uliczką w kierunku placu senackiego głównego placu w mieście. Olbrzymi plac, zastawiony cały stolikami, gdzie siedzą tysiące ludzi. Jest gwarno, tłoczno i wesoło. Na wzgórzu po przeciwnej stronie placu są schody do lśniącej bielą XIX w. katedry. Po prawej i lewej rządowe budynki. Siedzę chwilę na schodach do katedry i patrzę na szczęśliwych ludzi którzy nie wierzą w epidemię.  

Po półtorej godziny zwiedzania udaję się w kierunku trasy na Lahti. Mijam piękny port na łodzie motorowe, centrum sportowe, miejsca relaksu do tubylców. Wszystko po rewelacyjnie oznakowanych trasach rowerowych. W Helsinkach można poruszać się rowerem bez żadnych problemów, nawet bez nawigacji. Kiedy już poznałem oznakowanie, to bez problemu wyjeżdżałem na północno – wschodni kierunek prowadzący do trasy nr 4. Po kilku kilometrach próbuję zorientować się w cenach za noclegi w hotelach lub motelach. Ceny powalają. Podobnie jak na Łotwie 60 € za noc, a w jednym z moteli, zostałem poinformowany, że jeżeli zapłacę gotówką, to mogę liczyć na koszt 50 €. Dziękuję grzecznie i jadę dalej za miasto.     

Jadę ścieżką rowerową wzdłuż drogi 140 równoległej do autostrady nr 4. Mam już 115 km i jest już 19:30. Szukam miejsca do spania.  Cały czas są domostwa mimo tego, że jadę drogą wiodącą przez lasy. W końcu kiedy się przerzedziło z domami wjeżdżam w boczną drogę. Też prowadzi do jakiś domostw, ale zdesperowany wjeżdżam w ścieżkę leśną. Po kilkudziesięciu metrach znalazłem kawałek prostej łączki. Zostaję, rozbijam namiot. Słyszę duży ruch na autostradzie. Z tego co wiem to w Finlandii można spać pod namiotem wszędzie oby nie przeszkadzać mieszkańcom. Tutaj nie ma nikogo. Jem kolację i dzwonię do szwagra. Dzisiaj żona jest na jego 60 – tych urodzinach. Składam mu życzenia. Późno w nocy kładę się spać.

8 dzień - Niedziela - 19.07.2020r. – przejechane 106,38 km

Okolice Koivula – Lipila – Mikonkorpi – Haarajoki – Saari – Lahti – Mukkula – Paimela – niedaleko Loukkunharju.

W tydzień przejechałem trzy państwa – Litwę, Łotwę i Estonię. Dobry rezultat.

Strasznie ciężko dzisiaj wstawałem. Byłem jakiś zmęczony. Dopiero jak słońce zaczęło porządnie grzać w namiot to wywlokłem się ze śpiwora. Było już po godz. 8. Do 9:30 krzątałem się wokół namiotu, robiłem toaletę, którą zaniechałem wczoraj wieczór, zjadłem śniadanie z kawą i w końcu spakowany pchałem ścieżką leśną rower, aby wydostać się z lasu.  Kiedy wychodziłem na ścieżkę rowerową właśnie w tą samą drogę wchodziły dwie kobiety. Szły zbierać jagody, gdyż widziałem w ich rękach służące do tego grzebienie. Rzeczywiście, tam gdzie spałem jagód było mnóstwo (trochę jadłem).  

Jadę wzdłuż drogi  nr 140 w kierunku Lahti. Mam do miasta 80 km. Na początku była super ścieżka rowerowa, ale po chwili się skończyła. Na szczęście to równoległa droga do autostrady i nie było wielkiego ruchu, mamy niedzielę i podejrzewałem, że wielu Finów jeszcze spało. Skończyły się też płaskie tereny. Teraz jadę raz w górę, raz w dół. Na drodze mijam co chwilę stylowe kabriolety, różnej marki, różnego rocznika. Niektóre były naprawdę ładne i zabytkowe. Finowie wyjeżdżają na niedzielne pikniki ze swoimi kobietami. Rozwiane włosy, gruby makijaż na ustach i uśmiech. Prawie każda mijana para w swoim kabriolecie wyglądała podobnie.

Sklepy w niedzielę są tutaj czynne. Zatrzymuję się koło Lidla. Tradycyjne zakupy na późne, drugie śniadanie. Była już godz. 12. Przeżyłem szok, jak skosztowałem zakupiony przed chwilą jogurt. Obrzydliwy!. Po dwóch łyżeczkach wylądował w koszu. 0,50 € poszło się paść! Kupiłem najtańszy w sklepie i dostałem nauczkę. Wkurzony, głodny jadę dalej. Cały czas w górę i w dół. W Lahti zameldowałem się po godz. 14. Już z daleka widziałem atrakcję miejscowości – 3 skocznie narciarskie. Po chwili byłem na przepięknym obiekcie olimpijskim. Odbywały się na stadionie akurat zawody w skoku wzwyż. Pod skocznią jest basen kąpielowy. Jest ciepło i  tłumy kąpiących się i opalających ludzi zajmuje trawniki wokoło i błękitną wodę. Basen musi być przykrywany na zimę, gdyż położony był na samym zeskoku największej skoczni. Na olimpijskim obiekcie spędziłem niecałe pół godziny. Odpocząłem i ruszyłem przez miasto w kierunku drogi nr 24, na północ.

Lahti leży w górach i czułem to w nogach. Przy wyjeździe z miasta ze dwa razy pchałem rower nie dając rady pedałować. Odpocząłem w Lidlu za miastem. Czas na obiad. Dzisiaj kanapka z szynką i serem, do tego jogurt Skyr, którym często zajadałem się na Islandii.

Po kilku kilometrach przez miasto i przedmieścia wjeżdżam wreszcie na drogę nr 24. Bardziej ruchliwa niż ta biegnąca do miasta. Jadę raz ścieżką rowerową, raz po drodze. Nie byłoby źle, gdyby nie te górki. Nogi już zaczynają domagać się odpoczynku. Zatrzymuję się na stacji paliw. Do bukłaka tankuję wodę na mycie i gotowanie. Taki bukłak to super rzecz, można do tego co mam wlać 10 litrów. Jest jeden minus. To trzeba wieźć na i tak już ciężkim rowerze, a nogi się już buntują.  Przy okazji robię w WC drobne pranie skarpetek. Siadam na rower i jadę. Mam już ponad 100 km w nogach i jest po osiemnastej. Czas na szukanie noclegu. Nawigacja pokazuje mi wiele zabudowań przede mną. Kiepsko. Po kilku kilometrach jest niewielki lasek. Zjeżdżam do nie niego. Jest dobre miejsce jakieś 100 m od ruchliwej drogi nr 24. Dalej są podmokłe tereny. Poza tym będę widoczny dla każdego kto wjedzie w drogę polną, którą jechałem. Jednak się decyduję. Przecież można spać wszędzie, a Finlandia jest jednym z bezpieczniejszych krajów. Zostaję. Robię sobie porządne mycie łącznie z myciem włosów. Potem kolacja – kasza z kurczakiem (nawet dobra, znowu z Rossmana). Jak ustaje ruch na drodze to słyszę uderzenia kija golfowego w piłeczkę. Po drugiej stronie drogi mijałem pole golfowe, ale nie zdawałem sobie sprawy, że uderzenie w piłeczkę jest takie głośne. Jest jasno mimo tego, że mam już godz. 23 na zegarze. Muszę gdzieś naładować powerbanki, robi się problem z prądem. Na dodatek coś się stało z aparatem cyfrowym. Przestał nagle działać – niedobrze. Został mi tylko aparat w telefonie i kamera go pro. Dobre i to. Ostatnie spojrzenie na mapę, szybki plan jutrzejszego dnia i próbuję spać.

9 dzień - Poniedziałek - 20.07.2020r. – przejechane 123,62 km

Okolice Loukkunharju – Vahimaa – Kantola – Padasjoki – Avopera – Kuhmoinem – Arvaja – Jamsa – Kalliomaki - Painaa.

Hałas drogowy jednak jest uciążliwy. Bardzo często budził mnie przejazd ciężarówek. Jakoś przedrzemałem do ósmej. Mam nauczkę, że należy szukać miejscówki dalej od drogi.

Po godz. 9 jadę ponownie drogą 24. Straszne górki. Momentami jadę 50 km/h, a czasami 6-7 km/h. Najważniejsze, że do przodu. Droga nr 24 kończy się za 80 km. Może będzie lepiej. Około godz. 11 zadzwoniła zaniepokojona żona. Dostałem opieprz, że nie daję znać o sobie. Rzeczywiście ostatni raz odzywałem się wczoraj spod skoczni, a obiecałem codzienny, ranny sms. Zatrzymałem się na małe zakupy. Jak zwykle jogurcik, bułeczka i napój z bananem. Nie mogłem na półkach  sklepowych znaleźć niegazowanej wody, sama gazowana. Okazało się, że taka woda jest w Finlandii w kranach. Tam kranówa nadaje się bezpośrednio do picia o czym poinformowali mnie przy wejściu do sklepu życzliwi ludzie, którzy nalewali sobie ją do dużego kanistra. Jeden wydatek z głowy, pomyślałem nalewając sobie do bidonów kranówki. Po godz. 16 dojechałem do większej miejscowości Jämsä. Tutaj kończy się droga nr 24. Zrobiłem sobie w Burger King odpoczynek jedząc hamburgera z frytkami i colą na obiad. Przy okazji wyprałem sobie w ciepłej wodzie koszulkę i majtki oraz nabrałem do bukłaka wody.

Na liczniku stuknął mi pierwszy tysięczny kilometr wyprawy. Tyle samo mam przed sobą, aby dotrzeć na północ Finlandii. Pogoda mi sprzyjała i dlatego co chwilę zatrzymywałem się nad pięknymi jeziorami, siadałem w słońcu i podziwiałem krajobrazy. Momentami nie chciało mi się dalej jechać, tak było przyjemnie. Finlandia to kraj lasów i jezior. Finowie dbają o swoje atuty i prowadzą bardzo odpowiedzialną gospodarkę drzewną. Co chwilę mijałem pracujących w lesie drwali, samochody z drzewem, a w lasach widziałem przecinki i nasadzenia nowych drzew.

Po godz. 18 zacząłem szukać noclegu. Przejechałem już 120 km. Pierwszy wybór był kiepski, jadę dalej. Skręciłem ponownie w las. Po chwili stromy podjazd. Pcham rower zastanawiając się opłaca męczyć i czy coś znajdę. Opłacało się. Mam miejscówkę z daleka od drogi i nie słychać ulicznego ruchu. Po rozbiciu namiotu kąpiel całego ciała i gotowanie. Dzisiaj mam makaron z fixem brokułowo-serowym. Trochę przesadziłem z ilością. Nie dałem rady i resztę zostawiłem naturze. Pojawiły się kłopoty żołądkowe. „Przegoniło” nie ze trzy razy. Zastanawiałem się czy to jedzenie, czy może surowa, fińska woda. Jakoś przeszło po godzinie. Jutro ma padać wg sprawdzonych wiadomości w internecie. Zobaczymy, idę spać. Noce są już prawie cały czas jasne. Przypomniała mi się Islandia.

10 dzień - Wtorek - 21.07.2020r. – przejechane 126,45 km

Okolice Painaa – Korpilahti – Savipohja – Muurame – Jyvaskyla – Kirri – Alapohja – Äänekoski – Hellova – Konginkangas. Maso – za Harkapohja.

O godz. 6 rano obudził mnie blisko oddany strzał z jakiejś broni palnej. Przeraziłem się. Po chwili zorientowałem się, że ktoś niedaleko poluje, gdyż strzały zaczęły się powtarzać. Wyjrzałem na zewnątrz. Oprócz wystrzałów nie słyszałem nic. Była zupełna cisza mącona chwilami szelestem wiatru w liściach drzew. Kolejny strzał był jakby dalej ode mnie. Uspokoiłem się, polowanie oddala się. Dzięki tak wczesnej pobudce już po siódmej byłem gotowy do jazdy. Jadę teraz trasą nr 9. Miało padać, a zrobiło się bardzo ciepło. Rozbieram się do spodenek i koszulki. Droga trochę się wypłaszczyła. Znowu piękne tereny z licznymi jeziorami i lasami. Najważniejsze, że skończyły się pagórki. Jedzie się przez to przyjemnie. Docieram do dużego miasta Jyvaskyla. Już kilkanaście kilometrów przed miastem droga nr 9 zamieniła się w autostradę niedostępną dla rowerów. Jadę równoległą, gdzie jest fajna ścieżka rowerowa. Miasto jest olbrzymie. Dużo czasu mi zajęło dotarcie do centrum. Jest bardzo nowoczesne. Galerie, drogie, markowe sklepy. Jest dopiero po godz. 9 i ruch jeszcze niewielki. Miasto leży nad jeziorami, a przez jedno prowadzi wspaniały most. Wyjeżdżając z miasta widziałem w oddali, między lasami kompleks skoczni narciarskich. Nie słyszałem jednak, żeby tutaj odbywały się zawody międzynarodowe. Ale mają gdzie trenować. Zatrzymuję się pod Lidlem. Przekonałem się, że to jeden z tańszych sklepów w Finlandii. Jak zwykle zakupy na drugie śniadanie. Jem na pobliskiej sklepu ławeczce. Zaczepia mnie mieszkaniec miasta. Kiedy dowiaduje się skąd jestem chwali się, że był w Polsce i zwiedzał Pomorze. Jest zachwycony Gdańskiem. Sympatyczna rozmowa z sympatycznym tubylcem. Po 15 min. jadę dalej. Moim celem jest droga nr 4, którą będę jechał przez kolejne setki kilometrów na północ Finlandii. Udaje mi się znaleźć w gąszczu ulic miasta właściwy kierunek i po chwili widzę napis na tabliczce, że jestem na właściwej drodze. Na początku miała wielkość trzypasmowej autostrady, ale po kilku km zmienia się w zwykłą drogę wojewódzką z dużym pasem awaryjnym.

Palce znowu mi drętwieją. Zaczynam się poważnie niepokoić. Nie mam na to pomysłu. Na dodatek droga nr 4 zaczyna dawać mi popalić. Znowu pojawiły się spore podjazdy. Kilometry przez to przybywają bardzo powoli. Zdarzały się nawet 5% wzniesienia, gdzie prędkość spadała mi do 8 km/h. Dobrze, że nie były długie. Dojeżdżam do miejscowości Äänekoski (to nie pomyłka, tak się pisze nazwę). Droga znowu przybiera postać autostrady, ale na szczęście jest obok super ścieżka rowerowa. W centrum zatrzymuję się na obiad. W ogródku przy restauracji jem kanapki z pastą z tuńczyka i popijam sokiem pomarańczowym.  Powiedzmy, że to był obiad. Na horyzoncie widzę zbliżające się ciężkie chmury. Jednak będzie padało, jak zapowiadali w internecie. Zbieram się szybko i ruszam z „kopyta”. Może ucieknę przed deszczem. Niestety burza dogania mnie. Duże krople spadają na mnie kiedy dojeżdżam do lasu. Robi się coraz ciemniej. Skręcam w boczną drogę i na pobliskiej łące rozbijam szybko namiot. Zaczyna już mocno padać kiedy chowam się do środka.  Po chwili przestało padać, a przez cienki tropik namiotu zaczęło przebijać się słońce. Wyszedłem na zewnątrz. Burza jak szybko przyszła, tak szybko odeszła. Namiot zaczął parować od nagrzania i szybko wysychać. Spojrzałem na zegarek. Jest dopiero godz. 16. Na liczniku mam przejechane dzisiaj już 105 km czyli zakładaną normę dzienną zrobiłem. Młoda godzina, szkoda czasu, pomyślałem. Chmury odchodzą ode mnie i nie widać innych. Czuję się dobrze i mogę spokojnie jechać dalej. Zwijam się i pakuję równie szybko, jak przed deszczem i jadę dalej. To był jednak błąd. Po 7 km złapała mnie potworna ulewa. I to tak nagle, że byłem w szoku skąd się wzięła taka chmura. Jeszcze przed chwilą patrzyłem w niebo i było spokojnie. Za nim ubrałem nieprzemakalną kurtkę i spodnie byłem cały mokry. Stałem przez chwilę na poboczu, a deszcz niemiłosiernie mnie oblewał. Nie miałem gdzie się schować. Ja, droga i pola wokoło. Strugi wody płynęły u moich nóg, które dodatkowo ochlapywane były wodą spod kół przejeżdżających samochodów.

Na mapie widziałem, że za kilka kilometrów powinna być stacja paliw. Może uda mi się schronić przed deszczem. W butach mam już powódź. Jadę mrużąc oczy przed kroplami deszczu. Samochody skutecznie załatwiły moje buty. Czuję jak noga pływa wewnątrz. W końcu widzę stację. Chowam się i rower pod zadaszeniem. Rozbieram się z butów i ze skarpetek, które wykręcam jakbym wyciągnął je prosto z wody. Na szczęście na stacji jest restauracja. Idę na coś ciepłego. Jest kawa za 2,40 €. Zgroza, tyle płacę przez dwa dni za śniadania, ale zamawiam i upajam się ciepłym napojem grzejącym moje zmarznięte ciało. Na stacji spędzam ponad godzinę, aż przestaje padać.  Rozwieszam mokre rzeczy na tylnych bagażach i ruszam dalej. Po dwóch kilometrach widzę pole kempingowe. Zjeżdżam i pytam o cenę. Kobieta chce 20  € za rozbicie namiotu. Podziękowałem. Za tyle będę żył kilka dni. Pogoda robi się coraz lepsza. Słońce zaczyna coraz częściej grzać, to dobrze. Jakby nie woda spod kół samochodów chlapiąca moje nogi, byłoby OK. Po kolejnych 10 km skręcam w las. Znajduję fajną miejscówkę. Słyszę co prawda samochody, ale bardzo słabo, można wytrzymać. Kolacja, a nawet deser z jabłuszka i jestem gotowy do spania. Jeszcze tylko walka z komarami, które wybiłem co do jednego. Zasunąłem moskitierę i teraz jestem bezpieczny. Znowu w internecie zapowiadają burze i to już w nocy. Na razie jest super pogoda.

11 dzień - Środa - 22.07.2020r. – przejechane 124,3 km

Za Harkapohja – Niinilahti – Ruikkala – Viitasaari – Ilosjoki – Pihtipudas – Arvola – Ristola – Olkiaho – Kivipuisko – okolice Venetpalo.

       Obudziłem się ok. godz. 5. Miało padać, a tu nic. Wstałem na śniadanie dopiero po szóstej. Pogoda nie była za ciekawa. Całe niebo zasłonięte ciężkimi chmurami, ale nie padało. Po godz. 8 ruszyłem w dalszą drogę. Jakoś ciężko mi się jechało chociaż górek nie było. Na bagażach miałem porozwieszane całe pranie i wczorajsze, przemoczone przez deszcz rzeczy. Wyglądałem jak uchodźca, albo bezdomny.

Po 50 km ciągłej jazdy zatrzymałem się pod sklepem w miejscowości, której nazwę nawet trudno przeczytać. Czas na jedzenie. Kupiłem też środek na komary, ten z Polski już dawno mi się skończył, a codziennie prowadzę z tymi insektami poważny bój.

Ja na północ, a dzisiaj już minąłem trzech „sakwiarzy” jadących na południe. Po wyglądzie i skromnych sakwach jednak nie widać było u nich długiej wyprawy.  Przyjaźnie pomachaliśmy sobie i każdy jechał dalej w swoją stronę.

Na 95 km dzisiejszego dnia jednak się doczekałem kolejnego deszczu, jak zapowiadali. Za pięć km miałem stację paliw NESTI, a w niej market z restauracją. Przy kawie i kanapkach spędzam ponad godzinę susząc się, ładując sobie powerbank i inną elektronikę. Rozpogodziło się dopiero po osiemnastej. Jadę, a deszcz wisi w powietrzu, ale na razie nie pada. Przyśpieszyłem. Najgorsze są samochody, które skutecznie wyrzucając spod kół strugi wody moczą mi buty. Udało mi się przejechać prawie 20 km kiedy ponownie zaczęło lać. Mijam akurat motel. Zatrzymałem się i pytam o cenę. 50 € mnie przeraziło. Jakby się zmówili z cenami. Po następnych kilku kilometrach skręcam w boczną drogę. Dobrze, że Finlandia to głównie lasy i jeziora. Zawsze można znaleźć coś ciekawego do spania. Znalazłem szybko miejscówkę i mimo dużej, mokrej trawy rozbijam namiot. Dzisiaj był kolejny mokry dzień.

12 dzień - Czwartek - 23.07.2020r. – przejechane 123,52 km

Okolice Venetpalo – Karsanaki – Leskala – Siikaatva – Sipala – Rentsila – Haaransilta – okolice Tupos.

            Deszcz budził mnie kilka razy. Padało przez całą noc. Ostatecznie przestało ok. godz. 7. Wyjrzałem na zewnątrz. Dalsze opady wisiały w powietrzu. Dobrze, że nie wiało mocno. Po śniadaniu spakowałem mokry namiot, założyłem od razu przeciwdeszczowe ubranie i ruszyłem. Modliłem się, żeby chociaż przez jakiś czas nie padało, aby mokre buty, wiszące na bagażniku od wczoraj, zdążyły trochę przeschnąć. Na nogach mam ostatnie adidasy jeszcze w miarę suche.

Droga jakby rekompensowała pogodę. Jechałem nadzwyczaj szybko spoglądając co chwilę na leniwie przetaczające się deszczowe chmury. Zatrzymałem się jak zwykle na drugie śniadanie i obiad (powinienem zawsze obiad pisać w cudzysłowiu, bo kanapki lub jogurt ciężko nazwać obiadem). Już ok. godz. 16 miałem przebyte ponad 100 km. Pogoda nadal była brzydka, ale cały dzień nie padało. Buty na bagażniku miałem prawie suche. Zaczęło kropić na 105 kilometrze. Na szczęście przejeżdżałem przez niewielką miejscowość i schowałem się w sklepie. Całe szczęście bo rozpadało się na dobre. Dużo jednak czasu tam nie spędziłem i jak tylko deszcz zelżył ruszyłem dalej. Po kolejnych 10 km postanowiłem jednak szukać miejsca do spania. Nie widać było poprawy pogody i było bez sensu moczyć kolejne buty. Do Oulu zostało mi ok. 20 km, a to duże miasto. Szkoda pchać się w jego pobliże. Zjechałem w polną drogę i jakieś sto metrów dalej znalazłem dogodne miejsce na namiot. Był jeden problem. Moja miejscówka była między dwiema ruchliwymi drogami. Jedną była autostradą do Oulu, a druga to właśnie ta, którą jechałem. Ruch był duży, zwłaszcza na autostradzie. Całą noc słyszałem szum samochodów. Oczywiście nie obyło się bez walki z rojami komarów.

13 dzień - Piątek - 24.07.2020r. – przejechane 141,89 km

Okolice Tupos – Knivala – Oulu – Vahtola – Li – Nyby – Kauppi – Patakoski – Soikko -  za Liljunte.

 

            Dzisiaj piątek i do tego 13 dzień mojej wyprawy. Ciekawe co przyniesie dzień? Bliskość autostrady nie pozwoliła na długie spanie. O 6:30 byłem już na nogach, gdyż ruch na autostradzie zrobił się ogromny i szum zaczął mocno doskwierać. Pół godziny po siódmej ruszyłem w drogę.  Jechałem drogą 847, a właściwie ścieżką rowerową wzdłuż tej drogi. Była super i prowadziła do samego centrum miasta Oulu. Piękne miasto. Szczególnie podobały mi się parki przez które częściowo przejeżdżałem. Mimo wczesnej pory, to już wielu mieszkańców biegało, jeździło na rolkach, na nartorolkach lub spacerowało po alejkach parku. Zatrzymałem się na starym mieście. Stare miasto to trochę nad wyraz powiedziane, bo zabudowa nie była zbyt stara, ale tak napisane było na drogowskazach. Spacerowałem trochę uliczkami, wstąpiłem do protestanckiego kościoła. Ładny, skromny, nastawiony na licznych wiernych, gdyż miałem wrażenie, że wszędzie były ławki dla ludzi, poustawiane w różne kierunki jak tylko się dało, zajmowały wolne przestrzenie. Oulu ma ładny ratusz, a przed nim jest ciekawa rzeźba usytuowana na murze. Właściwie to rzeźby, bo były to figurki ludzi przedstawiające różne zawody, różne stany i różne lata rozwoju. Zatrzymałem się na dłużej w centrum handlowym, gdzie w MacDonaldzie  odpoczywałem popijając kawę. Za pomocą google map ruszyłem na północ w kierunku trasy nr 4. Znowu piękny park z licznymi jeziorkami, stawami, z fontannami i miejscami dla relaksu i przede wszystkim wspaniałe ścieżki rowerowe. Oznakowane, dwupasmowe, aż szkoda było z nich zjeżdżać, gdyż prowadziły wzdłuż wybrzeża, na północny-zachód, a ja jechałem na północ. Na obrzeżach Oulu zatrzymałem się w centrum handlowym, gdzie robiłem sobie w łazience pranie oraz zakupy na obiad (jak zwykle kanapki za całe 1,90 euro).  

Za miastem z trasy nr 4 skręciłem w drogę 924.  Miej ruchliwa i przez 25 km cieszyłem się w większości samotnością na drodze. Na liczniku miałem już przejechane 125 km, kiedy skręciłem w drogę 923 biegnącej z powrotem do drogi nr 4, którą dojadę prosto do Rovaniemi. Po kolejnych 16 km stwierdziłem, że na dzisiaj dosyć i zjechałem w boczną, polną drogę. Znalazłem ciekawe miejsce. Jedynym mankamentem były komary. Musiałem założyć na głowę moskitierę, żeby poradzić sobie z rozbiciem namiotu, a potem wewnątrz przez kilkanaście minut zabijałem po kilka naraz. Oczywiście nie udało mi się zapobiec bąblom na rękach i nogach.

Znowu bez kąpieli, ale nie ma szans na normalne przebywanie na zewnątrz. Za to na kolację prawdziwa uczta. Parówki na gorąco z katchupem i bułeczką. Palce lizać. 13 dzień podróży nie był pechowy. Było super.

14 dzień - Sobota - 25.07.2020r. – przejechane 138,21 km

Okolice Liljunte – Kumpula – Aulanpera – Valajskoski – Rovaniemi – Apukka – Okolice Ahola.

Spałem prawie kilometr od drogi więc było tak cicho, że nie mogłem zasnąć, a jak już usnąłem to spałem do godz. 8. Dzisiejsza trasa to przede wszystkim Rovaniemi, a więc przekroczenie koła podbiegunowego. Do tego miejsca miałem ok 95 km. Trasa była fajna. Droga nr 923, którą ruszyłem dociera do drogi nr 926, która biegnie równolegle do drogi nr 4, a oddzielała je olbrzymia momentami rzeka Kemijoki. Można było przekroczyć most i wjechać na ruchliwą czwórkę, ale postanowiłem jechać 926. Miało to swój plus, gdyż ruch była znikomy, ale również nie było przez prawie sto km żadnego sklepu, stacji paliwowej, nic tylko natura oraz od czasu do czasu pojawiające się domki turystyczne nad rzeką. Dzisiaj bez owoców, bez zakupów śniadaniowych. Kiedy zbliżała się godz. 13 wypiłem ostatnie krople wody. Nie było fajnie, a pogoda była super, ciepło, prawie cały czas słonecznie. Postanowiłem przy najbliższej okazji przekroczyć most i wjechać na bardziej cywilizowaną czwórkę. Właśnie przez grzejące słoneczko zdjąłem lekką kurtkę, w której jechałem od rana i włożyłem pod tylną torbę bagażową. 12 km przed Rovaniemi był most w remoncie prowadzący na lewy brzeg rzeki do drogi nr 4. Można było nim przejechać. Nawierzchnia była zdarta, strasznie trzęsło rowerem, ale przejechałem. Po lewej stronie rzeki pojawiła się super ścieżka rowerowa. Prowadziła w górę do głównej drogi nr 4 i następnie skręcała w stronę miasta. Jadę szybko gdyż nie wiem skąd pojawiły się niewielkie chmury, z których  zaczął kropić drobny deszczyk. Nagle tylne koło zablokowało się, tak że o mało się nie wywróciłem.  Pisk opony i stanąłem jak wryty. Rzut oka na koło i widzę przyczynę. Rękaw kurtki, którą schowałem pod bagaż musiał przy przejeździe przez remontowanym most, wypaść spod bagażu i wkręcił się między szczęki tylnego hamulca. To był dramat, nie mogłem go wyciągnąć. Próbowałem w różny sposób. Ściągnąłem bagaże odwróciłem rower i rozkręciłem koło, potem rozkręciłem hamulec i nic. Na dodatek deszczyk stał się coraz silniejszy. Kilku miejscowych rowerzystów zatrzymywało się kręciło głową i jechało dalej. Po pół godzinie zdałem sobie sprawę, że nie mam innej możliwości jak odciąć rękaw i kawałek po kawałku za pomocą cążków wyrywać materiał ze szczęk hamulca. Moja najlepsza letnia kurtka za 3000 koron czeskich poszła do śmietnika. Po godzinie walki udało się i koło znowu jest na swoim miejscu, mogę jechać. To zdarzenie nauczyło mnie jednego. Nic bez zabezpieczenia nie chować na bagażniku.

            Pierwszą rzeczą w mieście jaką zrobiłem to zakupy i obiad. Byłem zmoczony przez deszcz, głodny i zły sam na siebie. To wczoraj miałem mieć pecha, a nie dzisiaj. Dlatego pofolgowałem sobie i zjadłem burgera z frytkami i colą w Burger King. Zauważyłem, że już od wielu dni nie widziałem MacDonalda. Te tereny opanował Burger King.

            Główna atrakcja Rovaniemi miasteczko św. Mikołaja i koło podbiegunowe znajduje się za miastem w Napapiiri. Prowadzi do niego wiedzie stroma ścieżka rowerowa przez urokliwy Santa Claus park, pod którą nie dałem rady wjechać i musiałem rower pchać. Docieram do miasteczka św. Mikołaja o godz. 16:30. Wchodzę do dużego sklepu, na którym widnieje napis, że tutaj mieści się siedziba Santa Claus. Pierwsze co widzę to przerażający płacz dziewczynki. Okazuje się, że Mikołaj przyjmuje do godz. 16 i drzwi do jego domu są zamknięte. Nie płaczę, jak dziewczynka, ale też odczułem lekkie zażenowanie. Jakby nie awaria zdążyłbym. Pech jakby dnia 13. Trudno idę zwiedzać pustawy już park i przekroczyć symboliczny Arctic Circle. Tutaj wszystko jest pod nazwą Santa Claus. Ładne turystyczne miejsce, gdzie można i dobrze zjeść, kupić mnóstwo pamiątek ze św. Mikołajem i Arktyką oraz zabawić się zwiedzając iglo Eskimosów, parki rozrywki, hodowle psów husky i wiele innych atrakcji. Na głównym placu jest narysowany szeroki, biały pas z napisem Arctic Circle  i stopniami szerokości geograficznej 66o 32` 35``. Kiedy robiłem symboliczny krok przekraczając krąg podbiegunowy i robiłem sobie pamiątkowe zdjęcia usłyszałem obok mnie język polski. Rodzina z Warszawy, jako turyści, zwiedzają Finlandię i przyjechali również odwiedzić św. Mikołaja. Przez kolejne pół godziny uciąłem sobie z nimi sympatyczną pogawędkę o sytuacji w Polsce. Dowiedziałem się, że rośnie liczba zakażonych koronawirusem i jest już prawie 900 dziennie. Straszne, tutaj jakby świat zapomniał o epidemii.

Oni samochodem ja rowerem ruszyliśmy w tym samym kierunku i celu. Chcieli dojechać jutro na Nord Kapp, ja planowałem dotrzeć tam za jakiś tydzień.

Jadę teraz trasą nr 4. Kiedy wybiło mi 135 km na dzisiaj postanowiłem wjechać w las i szukać miejsca. Znalazłem, ale ponownie komary momentalnie, jakby na zamówienie, rozpoczęły swój atak. Zastanawiałem się rozbijając w moskitierze namiot, ile tych owadów musi być na świecie, czy ktoś jest w stanie to policzyć, gdyż gdzie się zatrzymam, jest ich tysiące wokół mnie. I znowu muszę bez kąpieli iść spać. Zrobiłem tylko skromne „myjątko” niektórych części ciała w przedsionku namiotu i to z komarowymi problemami. To chyba był pechowy dzień.

15 dzień - Niedziela - 26.07.2020r. – przejechane 147,36 km

Okolice Ahola – Luusma – Kerola – Ellila – Raudanjoki – Toviven – Aska – Sodankyla – Kersilo – okolice Peurasuvanto.

Mam kolejną niedzielę. Wstałem wyjątkowo wcześnie bo już o szóstej. Równie wcześnie ruszyłem w trasę. Do najbliższego miasta Sodankyla mam według mapy ponad 90 km. Po godzinie 9 docieram do niewielkiej stacji benzynowej. Jest tam restauracja, wc z ciepłą wodą i możliwość ładowania sprzętu elektronicznego. Zatrzymuję się na dłużej. Już większość rzeczy zaczyna wydzielać nieprzyjemny zapach wilgoci i potu. Muszę zacząć regularnie prać. Robię dosyć duże pranie, piję kawę i jem drugie śniadanie. Po prawie dwóch godzinach obwieszony praniem ruszam dalej.

          Nad wyraz szybko docieram do miasta Sodankyla. Bo już po godz. 14 robię w przydrożnym Lidlu zakupy, a następnie jem w Burger King kanapki na obiad za całe 9,90 € - szaleństwo, ale byłem nadzwyczaj głodny. Szukam zapasowej butli do kuchenki gazowej. Spotykam tylko te duże 500 ml, a ja chcę kupić na zapas małą 250 ml i nigdzie nie mogę jej znaleźć. Mam teraz już drugą - dużą, którą zacząłem dwa dni temu i teoretycznie powinna mi starczyć do końca wyprawy, ale jak zabraknie w najmniej oczekiwanym miejscu? Kolejnej dużej nie wykorzystam i będę musiał i tak ją wyrzucić przed wejściem do samolotu więc szukam małej.

Najedzony, zaopatrzony w wodę i zapasy jedzenia jadę teraz dokładnie na północ, tak wskazuje mi nawigacja. Jedzie się nadzwyczaj dobrze. Droga jest prawie płaska i pokonuję ją szybko. Na 147 km postanawiam zakończyć dzisiejszy dzień. To prawie rekord na wyprawie. Spowodowała to również miejscówka, którą niechcąco zauważyłem zatrzymując się, aby się napić. Nad samą przepiękną rzeką z dogodnym wejściem do kąpieli, między niskimi drzewami, ale prawie niewidocznie dla przejeżdżających. Zostaję, rozbijam namiot i mimo komarów wskakuję do zimnej wody rzeki na całościową kąpiel. Jest niesamowicie przyjemnie. Leżę w wodzie zakryty po głowę i mimo zimna nie chce mi się z niej wychodzić. Robię też kolejne pranie i dosyć wcześnie bo ok. godz. 22 kładę się spać. Jeszcze tradycyjna walka z komarami i zamknięty za moskitierą czekam na sen. Jest już prawie całą noc jasno.

16 dzień - Poniedziałek - 27.07.2020r. – przejechane 136,33 km

Okolice Peurasuvanto – Roivainen – Voutso – Kakslauttanen – Laanila – Saariselka – Teponniaki – Ivalo – za Karhunpesakiri.

Około godz. 4 nad ranem budzi mnie warkot płynącej tuż obok mnie motorówki. Jakiś rany rybak wyruszył a połów. Ostatecznie wstaję po godz. 7 jak prawie codziennie. Nadzwyczaj długo jem i szykuję się do drogi. Po dwóch godzinach jadę ponownie na północ drogą nr 4. Po kilku kilometrach mam wrażenie, że jadę cały czas pod górkę. Sprawdzam na wysokościomierzu i rzeczywiście. Co kilkadziesiąt lub kilkuset metrów wysokość nad poziomem morza rośnie. Powoli, ale cały czas się wznoszę, dlatego prędkości jakie osiągam nie są zawrotne i czuję coraz mocniej w nogach zmęczenie. Zawsze ok godz. 12 miałem blisko 50 km przejechane, a dzisiaj dopiero stuknęło 40.

Coraz częściej mijam renifery. Jest ich coraz więcej. Pasą się tuż przy drodze, albo przechadzają się małymi stadkami po drodze i uciekają na mój widok. Niesamowitym widokiem był ich stado na stacji benzynowej, gdzie usadowili się w cieniu, pod wielkim drzewem tuż obok restauracji. Było ich tam może z trzydzieści i nie przeszkadzał im widok ludzi, samochodów. W miejscowości Ivalo, gdzie robiłem kolejny odpoczynek pasły się na rondzie nie zwracając uwagi na krążące wokoło nich samochody.

Właśnie w Ivalo zrobiłem sobie super zakupy. W sklepie Netto było wiele promocji. Kupiłem np.: zupki do zalewania za 5 centów, kupiłem pulpety mięsne za 1,99 €. Będzie dzisiaj wyżerka.

Jadę teraz na północny zachód, czyli zbliżam się powoli do granicy Norweskiej. Jestem w górach. Co jakiś czas mijam parkingi z pozostawionymi samochodami i wejściem na szlaki górskie. Jedzie się dlatego ciężko. Dzisiaj według nawigacji zrobiłem 750 m przewyższenia. Tu dużo jak na obładowany rower i moje zmęczone już ponad 2000 km jazdy nogami. Tak, właśnie niedawno minął mi kolejny tysiąc na liczniku. Górskie widoki są prześliczne. Oprócz tradycyjnych jezior i lasów mamy teraz dodatkowo wzgórza. Zatrzymuję się wielokrotnie, aby zrobić zdjęcie lub nakręcić filmik.

Około godz. 18 zaczynam szukać noclegu. Jestem już zmęczony, a w głowie mam kuszący zapach pulpetów. Zatrzymałem się na parkingu nad urokliwym jeziorkiem, żeby odpocząć. Zostawiłem rower i poszedłem w las nad brzeg jeziora. Znalazłem piękną zatoczkę z polanką kilkaset metrów od parkingu. Wróciłem po rower, zostaję. Dzisiaj ponownie zanurzyłem się w zimnej, północno fińskiej wodzie. Po całodziennym poceniu się taka kąpiel to marzenie i w moim przypadku spełnienie. Kolejna przepierka i mam wszystkie ciuchy odświeżone. Pulpety na obiadokolację – palce lizać. Nie wiem czy to głód, czy rzeczywiście ich smak sprawił, że jadłbym, jadłbym i jadłbym. Cały słoik z ośmioma sztukami mięsa poszedł w kilka minut, doprawiłem kilkoma kromkami chleba z dżemem i pyszną kawą. Strasznie syty czytałem jeszcze chwilę, planowałem drogę i około północy poszedłem spać. Dzisiaj stuknęło kolejne 136 km na liczniku i może uda mi się jutro przekroczyć granicę z Norwegią.     


Więcej artykułów