Wyprawa 12 lipca 07 sierpnia 2020r.
Norwegia - powrót
17 dzień - Wtorek - 28.07.2020r. – przejechane 142,97 km
Okolice Karhunpesakiri – Inari – Kaamaneu – Karigasmemi – (NORWEGIA) – Karasjoki – jezioro Rordoluoppai.
Ale była cisza. Zawsze chociaż wiaterek szeleścił liśćmi, jakiś ptak się odzywał, nie wspominając odgłosów drogowych. Obudziłem się wręcz przerażony, że nic nie słychać. Wyjrzałem na zewnątrz namiotu i nic, nawet najmniejszego szelestu. Odgłos moich kroków stawianych na ścieżce do jeziora był jedynym szelestem jaki słyszałem. Tafla jeziora była gładka jak stół. Zapowiadała się wspaniała pogoda.
Miałem na dzisiaj ambitny plan. Za około 120 km stąd jest granica z Norwegią, którą pragnąłem dzisiaj pokonać. Po porannych czynnościach ruszam w drogę. Po kilkunastu kilometrach docieram do Inari jednej z ostatnich większych miejscowości na północy Finlandii. Niewielkie, ale bardzo urokliwe miasteczko. Przepięknie położone, pośród licznych jezior, na których występują liczne wysepki. Miejscowość turystyczna, gdyż jak popatrzyłem na mapę, to stąd zaczyna się potężne jezioro sięgające daleko na wschód prawie pod samą Rosyjską granicę. Mijam liczne przystanie na jachty motorowe, na łodzie rybackie. Co jakiś czas na parkingach wygrzewają się turyści przy swych wypasionych kamperach. Pogoda temu sprzyja, jest ciepło, mój termometr wskazuje 20 stopni. Wstępuję na chwilkę do sklepu po owoce i jadę dalej.
Droga nr 4, którą jechałem prawie od południa Finlandii kończy się dla mnie. Jakieś trzydzieści kilka kilometrów za Inari skręcam w lewo w drogę nr 92. Na sam północny szczyt Finlandii zostało jakieś 90 km. Po raz pierwszy zobaczyłem znak drogowy wskazujący drogę na Nord Kapp – 343 km. Jadę w stronę granicy i zaczęło się. Z poziomu prawie 0 n.p.m. zaczynam się wdrapywać jakby na szczyt. Ostatnie 30 km przed granicą norweską zapamiętam na długo. Lekki zjazd i kilkustopniowy, długi podjazd i tak przez kolejne kilometry. Tuż przed granicą osiągnąłem wysokość 331 m n.p.m. i nagle szalony zjazd do samej granicy. Musiałem prawie cały czas trzymać hamulec wciśnięty, gdyż prędkość i tak miałem ponad 50 km/h. Na granicy, w miejscowości Kielajoki, zrobiłem ostatnie zakupy spożywcze za euro i trochę odpocząłem. Norwegia ma już walutę swoją i jest tam podobno strasznie drogo, zobaczymy. Jakby nie napis informujący, że jestem w Norwegii to nawet bym nie wiedział, że przekroczyłem granicę państwa. Teraz mniej się bałem, gdyż wiedziałem, że granica Fińsko – Norweska jest przejezdna. Było dosyć późno i ruchu nie było żadnego.
Wkroczyłem do ostatniego państwa mojej wyprawy. Stąd jakieś 310 km do celu. Trzy, a może dwa dni i powinienem być na miejscu. Pierwszą większą miejscowością w Norwegii była Karasjoki jakieś 16 km od granicy. Nic ciekawego, kilka domów i stacja paliw, na której nabrałem sobie wody do bukłaczka. Mam już obolałe nogi. Przejechałem ponad 135 km, czas na odpoczynek. Odczuwałem podjazdy przed granicą norweską. Teraz jest spokojniej, droga w miarę płaska. Jadę cały czas wzdłuż rzeki i dopiero za Karasjoki rzeka się skończyła. Tam wjeżdżam na trasę E6, która zaprowadzi mnie prosto na „koniec świata” – Nord Kapp. Mając 142 km na liczniku znalazłem niewielką polankę wśród niskich krzaków oddaloną kilkadziesiąt metrów od drogi. Mimo tego, że miejsce nieciekawe to zostaję, mam dosyć.
Ponownie zjawiły się komary. To jakiś koszmar. Ochlapałem się tylko w przedsionku namiotu wodą zamiast mycia, zjadłem skromną kolację, zameldowałem się żonie, że żyję i już ok. godz. 21 poszedłem spać. Dzisiejsze podjazdy dały mi popalić.
18 dzień - Środa - 29.07.2020r. – przejechane 140,34 km
Jezioro Rordoluoppai – droga nr 6 – Skoganvarri – Porsangermoen – Flata – Lakselv – Igeldas – Kolvik – Kistrana – Olderfjord – za Sjosamisk.
Do Nord Kapp mam jeszcze około 265 km. Ruszając po godz. 8 zastanawiałem się czy dam radę w dwa dni. Przez pierwsze kilkaset metrów jechałem z moskitierą na głowie. Taka siateczka to super wynalazek. Rano te krwiożercze insekty jakby się zmówiły i kiedy tylko pojawiłem się na zewnątrz namiotu zaatakowały z tysięczną siłą. Nawet jadąc podążały za mną przez dłuższą chwilę. Bestie!
Tylko przez kilka kilometrów droga E6 sprzyjała moim nogom. Potem zaczęły się górki i to nie byle jakie. Ostro w górę, ostro w dół. Moje nogi czują już nakręcone kilometry. Muszę odpoczywać coraz częściej. Pogoda za to jakby chciała zrekompensować ból moich nóg. Była wyśmienita dla kolarza. Słońce, 20 0C i brak dużego wiatru. Czego więcej potrzeba. Jeszcze tylko jakby ktoś pościnał wzgórza, to norweska część trasy byłaby marzeniem rowerowego turysty.
Po 65 km falowania w terenie docieram do Lakselv pierwszej miejscowości na morzem Barentsa, a dokładniej nad jedną z zatok morza. Teraz droga będzie prowadziła wzdłuż morza. Może będzie lepiej myślałem odpoczywając na ławeczce przy nadmorskim kempingu. W miejscowości wstąpiłem do sklepu spożywczego. Ceny mnie powaliły. Jogurt 17 NOK to prawie 6 PLN, najtańszy napój pomarańczowy w kartoniku po przeliczeniu kosztował 8 zł. No cóż, jeść aby żyć trzeba, więc zaciskam zęby i kupuję.
Dalsza droga nic się nie zmieniła pod względem ukształtowania. Mimo, że wzdłuż brzegu, nadal jadę w górę i w dół, jej zaletą są za to widoki. Po kolejnych 66 km kończy się dla mnie droga E6. Skręcam na północ w drogę E69. Nogi czują już wysiłek dnia dzisiejszego. Szukam miejsca do spania i jak na złość droga wiedzie w terenach górzystych. Zauważyłem niedaleko drogi trochę płaskiego terenu. Widać, że ktoś już tutaj nocował. Zostaję. Mam piękny widok na zatokę. Trochę chłodno od morza i mam mało wody, ale wytrzymam. Będę musiał rano robić kawę z wody, którą mam w bidonie, a to dla mnie zawsze żelazny zapas. Potem zobaczymy, gdzieś się na pewno znajdzie. Po kolacji zerkam do mapy. Liczę ile mi zostało do celu. Według mnie około 125 km, powinienem jutro dać radę i zdobyć szczyt Europy.
19 dzień - Czwartek - 30.07.2020r. – przejechane 123,15 km
Za Sjosamisk – Strauda – Tunel Przylądka Północnego – Honningsvag – Nord Kapp.
Być może to emocje sprawiły, ale już od godz. 2 nie mogłem spać. Przemęczyłem się do szóstej i wstałem. Już o siódmej byłem w drodze. Jedna zaleta, ruch na drodze zerowy. Mijam co chwilę stojące na poboczach kampery ze śpiącymi pasażerami oraz kilka namiotów rozbitych przy samochodach. Każdy zatrzymywał się gdzie mógł i tam się rozbijał.
Już o godz. 9 miałem 40 km za sobą. Dobre tempo, ale i droga nie była wymagająca. Pięknie położona, wzdłuż brzegu, z jednej strony w widokiem na morze, a z drugiej na bazaltowe wzgórza pięknie uformowane przez naturę. Z jednej z gór spływa krystalicznie czysta woda, uzupełniam zapasy w bidonach. Teraz mogę jechać. Wjeżdżam w pierwszy tunel. Długi – 2900 m. Po ścianach cieknie woda, zimno, licznik wskazuje 110C. Za nim kolejny tunel, teraz tylko 900 m. Droga się pogarsza. Znowu w górę i w dół przez co prędkość mi znacznie spada. Na dodatek zaczyna coraz mocniej wiać od morza. Momentami jadę 10 km/h na prostej drodze. Nie dobrze, takim tempem to nie dojadę dzisiaj do celu.
Mijam osłoniętego za kamieniem „sakwiarza”, który coś pichci na palniku. Widziałem go wczoraj jak mijał mnie kiedy wchodziłem do namiotu na nocleg. Nie widzi mnie jest tak skupiony na przygotowaniu sobie posiłku.
Skręcam na południowy zachód. Odetchnąłem trochę od wiatru, który już bardzo dokuczał. Teraz wieje mi w plecy i mimo falowania drogi widzę jak prędkość wzrosła. Niestety nie trwało to długo. Wjeżdżam na wzgórze i znowu skręcam na północ i znowu wiatr w „gębę”.
Jest sławny tunel. Nord Kapp leży na wyspie Magerꝋya. Kiedyś na wyspę prowadził prom, ale od 1999 r. można tam dostać się tunelem prowadzącym 212 m pod powierzchnią morza.
Znak informuje, że przede mną 6875 m w tunelu. Jestem podniecony faktem, że za chwilę będę na wyspie – celu mojej podróży. Z marszu wjeżdżam w tunel i to był błąd. Piękny, szeroki, super oświetlony. Tak było na początku. Po 200 m znak 9% w dół i zaczęło się. Zjazd w dół super, ale temperatura też zaczęła gwałtownie spadać do kilku stopni. Wyobraźcie sobie jazdę w słońcu, przy 180C i nagle wzrasta prędkość do 40 km/h (cały czas hamowałem) i nagły spadek temperatury o 100 C połączony z wiatrem jaki powstaje w wyniku ruchu, który jeszcze mocniej oziębia organizm. Po 3 km zjazdu ręce miałem skostniałe, na spoconych plecach gęsią skórkę z zimna, a głowę mi ściskało z zimna. Teraz muszę pedałować, trochę lepiej. Wysiłek, to rozgrzewanie organizmu. Staram się kręcić szybko przy przełożeniu do jazdy pod górę. Jadę wolno, ale zaczynam odtajać. Tunel mi szybko pomógł. Jakieś kilometr było płasko i nagle znak 10% w górę. No ładnie. Teraz to zacząłem się pocić mimo niskiej temperatury. Jadę i tylko ogłuszający huk powstający w wyniku jazdy samochodów przez tunel motywuje mnie żebym jak najszybciej opuścił ten drogowy koszmar. Na bocznych ścianach co pół kilometra widnieje znak ile przejechałem i ile zostało mi do końca tunelu. Przy takim podjeździe to tortura. Prędkość 5-6 km/h, prawie jakbym szedł szybkim krokiem, ale jadę. Jakiś kilometr przed końcem postanowiłem dać wytchnienie nogom, Idę, pchając ciężki rower pod górę. Jakoś od jakiegoś czasu nie było ruchu w tunelu. Cieszyłem się z tego, bo hałas podczas jazdy samochodu był okropny. 300 m przed kocem siadam ponownie na rower. Droga zaczyna się wypłaszczać, widzę światło. Dojeżdżam i widzę coś dziwnego. Tunel jest zamknięty. Stoi przed nim kilkanaście samochodów, motorów i ciężarówka. Motorzysta pyta się co się stało w tunelu, odpowiadam, że nie wiem nic nie widziałem. Mija mnie samochód serwisowy i wjeżdża do tunelu na kogucie. Zatrzymałem się na niedalekim parkingu, ale nie widziałem finału awarii.
Do celu zostało mi 45 km. Wieje coraz silniej. Dojeżdżam do największej miejscowości na wyspie Honningsvag. Robię zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanie oraz nabieram wody w bukłaczek. Jadę dalej – szalony wiatr. Straszne podjazdy, 8-9% to norma. Jadę, trochę idę, ale posuwam się do przodu. Podczas jednego ze zjazdów wiatr o mało nie zepchnął mnie z drogi. Trochę się przestraszyłem jak rzuciło mną w stronę skarpy. Zwolniłem na zjazdach. W końcu w oddali widzę Kulę na Nord Kapp, już blisko, a na dodatek znowu stromy na 8% podjazd i to chyba ze 3 km. Nie daję już rady, pcham rower pod coraz silniejszy wiatr, sapiąc z wysiłku. Trochę znowu jadę, ale ostatnie 200 m przed bramką wjazdową muszę pchać rower, mam dosyć. Wiatr już tak silny, że nawet trudno się idzie.
Na Nord Kapp wjazd jest płatny. Widzę jak samochody i motory płacą za bilet. Podchodzę do okienka. Kasjer podaje mi rękę, gratuluje, daje pamiątkowy znaczek i informuje, że nic nie płacę. Cieszę się, że Norwegowie doceniają takich turystów jak ja.
Jestem na Nord Kapp – osiągnąłem cel mojej wyprawy. Pomimo okropnego wiatru jestem szczęśliwy. Za mną ok. 2500 km jazdy przez 19 dni. Robię zdjęcia, filmiki. Zwiedzających jest niewiele, a jak są to silny wiatr skutecznie ich wygania. Mnie też zmusza do schowania się. Zwiedzam Restaurację, sklepy i muzeum, które znajdują się na jedynym budynku na przylądku. Jest ciepło. Z radości postanawiam, że zrobię sobie ucztę. Zamawiam po raz pierwszy podczas wyprawy obiad w restauracji do tego piwo. Jest prąd więc ładuję co się da siedząc przed wielkim oknem z widokiem na bezkres morza Barentsa, powoli pochłaniając pyszną rybę z frytkami i popijając zimne piwo. Po godzinie wchodzi do restauracji również „sakwiarz”, którego mijałem przed wjazdem do tunelu na wyspę. Też je i pije piwo.
Zostaję na noc na Nord Kapp. Rozbijam namiot w pobliżu parkingu, idę do toalety restauracji, robię pranie, myję się cały w ciepłej wodzie. Jeszcze dzisiaj jem późną kolację, wysyłam wiele zdjęć i wiadomości ciesząc się zdobyciem „Szczytu Europy”.
CZAS POWROTU
20 dzień - Piątek - 31.07.2020r. – przejechane 131,20 km
Nord Kapp – Tunel Przylądka Północnego – Stranda – za Olderfjord przy E6.
Przez większość nocy namiotem targały mocne wiatry mimo tego, że starałem się rozbić za skarpą, gdzie miałem osłonę i tak nie wiało. Przebudziłem się ok. godz. 2 i dalej namiot skakał na wietrze. Kiedy się jednak obudziłem ok. 5 rano była cisza.
W nocy zrobiłem jeszcze jedną ważną rzecz. Wyliczyłem na google maps ile jeszcze km mi zostało do Alta i Tromso. Z Alta, które jest bliżej, bo ok 200 km stąd, samoloty latają do Oslo i tam musiałbym czekać na lot do Polski. Z Tromso Wizzar lata prosto do Krakowa lub Gdańska. Lot do Krakowa odbywa się co poniedziałku i piątku. Mam do Tromso ponad 600 km, więc za tydzień z powodzeniem powinienem tam zawitać. Kupiłem tego wieczora bilet na lot do Krakowa na piątek, na godz. dziewiątą rano. Muszę być w Tromso do czwartku, aby spokojnie spakować się i zdążyć na samolot.
Ostatecznie wstałem dopiero ok. godz. 8. Kiedy wyjrzałem z namiotu nic nie widziałem, taka była gęsta mgła. Idę przez parking do WC w restauracji i 20 m przed sobą nie widzę nawet samochodów. Kieruję się na wyczucie, tam gdzie powinien być budynek restauracji. Trafiam trochę obok budynku.
Dokładnie o godz. 9:22 ruszam w drogę powrotną. Mgła nadal jest okropna i jedzie się strasznie. Na początek długi zjazd potem trochę podjazdu i po 10 km nagle mgła jak ręką odciął, znikła. Staję po chwili na parkingu oglądam się, rzeczywiście za mną biała ściana. Wczoraj z tego miejsca widziałem białą kulę na restauracji. Uśmiechnąłem się do siebie, gdyż pomyślałem, że jakbym dzisiaj zdobył Nord Kapp trafiłbym na najgorszą, jaka może być pogoda dla turysty. Po dwóch kolejnych podjazdach zaczynam odczuwać wczorajszą drogę, a przede mną przecież tunele. Klif na jakim jest Nord Kapp to 307 m n.p.m i tyle zjadę wracając do tunelu, ale budowniczy jedynej drogi na wyspie zadbali jej urozmaicenie. Dojeżdżając do Honningsvag muszę już dłużej odpocząć.
Jedząc pyszną, słodką bułeczkę patrzę na tubylców. Ja siedzę w kurtce, długich spodniach, a oni przyjeżdżają pod sklep swoimi półciężarówkami w krótkich spodenkach i koszuli. Muszę dodać, że temperatura na moim liczniku pokazywała przed chwilą 120C. Przez godzinę odpoczywałem, aby nabrać sił na tunel pod morzem. Jadę. Po pół godzinie za zakrętem widzę w oddali znajomy widok – wjazd do tunelu. Samochody spokojnie wyjeżdżają i wjeżdżają czyli nie ma już awarii. Ruchu też nie ma dużego i szczęście. Zatrzymuję się przed wjazdem i teraz zakładam ciepłą czapkę, zapinam pod brodę kurtkę i zakładam ciepłe rękawice. Mogę zmierzyć się z tunelem. Znowu szalony zjazd, ale teraz jest o wiele lepiej z organizmem. Trochę prostej, muszę już rozpiąć kurtkę i 9% podjazd, tym razem bez zsiadania, dałem radę. Wreszcie słońce i uśmiech na twarzy – dałem radę, teraz już z górki. Drogę E69 pamiętałem. Co chwilę widzę znajome widoki, znajome góry i strumienie. Jedzie się dobrze, wiatr wieje dzisiaj z boku, a czasami w plecy i dlatego średnia prędkość sięga prawie 20 km/h. Jedyny mankament, to zimno jakie zacząłem odczuwać kiedy tylko silniejszy wiatr powiał mi po mokrych plecach. Dzięki dobrej prędkości szybko docieram do drogi E6.
Przez drogę przechodzi przepiękny renifer. Maści biało – czarnej z potężnym porożem, takiego jeszcze nie widziałem, chociaż ich widok znany mi jest od Rovaniemi. Szkoda, że nie udało mi się zrobić zdjęcia lub filmiku. Zanim zdążyłem sięgnąć po komórkę renifer wystraszony zniknął między drzewami.
Na drodze E6 skręcam teraz na zachód w kierunku Alta. Jest już 18:30 i mam przejechane 125 km. Nogi czują już dzisiejsze podjazdy. Zaczynam szukać miejsca na nocleg. Niestety znowu jadę pod górę i po obu stronach są same zbocza. Jadę tak 6 km i nareszcie widzę lekki zjazd na niewielką polankę jakieś 50 m od drogi. Zostaję, mimo tego, że tak blisko drogi i będę musiał znosić ruch samochodów.
Rozbijam się, lekka toalety, ciepła kolacja. Melduję się żonie informując o moich planach na powrót. Sprawdzam w nawigacji ile mi zostało. Kalkulator wskazuje, że mam jeszcze 490 km do Tromso.
21 dzień - Sobota - 1.08.2020r. – przejechane 120,33 km
Za Olderfjord przy E6 – Skaidi – Rafsbotn – Alaouta – Alta – Hjemmeluft – za Kvenvik.
Dokładnie trzy tygodnie temu wyjechałem z domu na wyprawę. Ten fakt skojarzyłem pijąc na śniadanie kawę i jedząc bułkę z serkiem. Noc miałem kiepską. Rozbiłem się na lekko pochyłym terenie, najlepszym jaki znalazłem i w nocy ciągle zjeżdżałem w śpiworze w dół. Okropność budzić się z podkurczonymi nogami, skulony w śpiworze opartym o zasunięte wejście do namiotu.
Po godz. 8 jadę. Na początek ciąg dalszy wczorajszego sporego podjazdu. 1300 m w górę, potem szalony zjazd na prawie 10 n.p.m. Znowu pod górkę i znowu zjazd, jak na rollercoaster. Taką drogę miałem prawie do Alta. Tuż przed miejscowością miałem szalony zjazd 5 km w dół. Ktoś by powiedział, ż to nic nadzwyczajnego i ja też to mówię z jednym wyjątkiem. Termometr wskazuje 14 0C, jadę w kurtce, rękawiczkach i długich spodniach. Wspinam się kilometr, a może dłużej w górę pot się leje po plecach, rozpinam kurtkę. Nagle zjazd kilkunastominutowy z prędkością dochodzącą do 50 km/h i to przy ciągłym hamowaniu. Temperatura ciał nagle spada przez zimny wiatr jaki mnie owiewał, aż czuję drętwienie na ciele i znowu podjazd, prędkość 6-7 km/h, temperatura ciała rośnie, pot się leje, aby po chwili ciałem targają dreszcze z zimna przy kolejnym zjeździe. I tak przez ponad 100 km.
Alta to niewielka miejscowość, bardzo czysta i z ciekawym centrum. Raczej młode miasto, gdyż nie zauważyłem starych zabudowań. Na pewno rzuca się w oczy spiralna budowla, z lśniącą w słońcu wieżą katedry protestanckiej. Przeczytałem, że została wybudowana dopiero w 2003 roku przez architekta z Danii. Niestety nie mogłem wejść do środka, była zamknięta.
Na stacji paliw zatrzymałem się na kawę. W Norwegii kawę na stacji dostaje się za darmo. Zauważyłem to już wcześniej w trasie, kiedy na jednej ze stacji paliw poprosiłem o ciastko i kawę. Zapłaciłem tylko za ciastko co mnie zdziwiło. Kiedy siedziałem i spożywałem drożdżówkę wchodzili przyjezdni, nalewali sobie do termosów, kubków termicznych lub zwykłych kubków kawę i wychodzili nic nie płacąc. Korzystałem z tego dobrodziejstwa do końca mojej podróży.
Od kilkudziesięciu kilometrów jadę wzdłuż brzegu morza. Jadę norweskimi fiordami. Widoki są coraz piękniejsze. Za Alta spotykam Niemca, który jedzie na Nord Kapp. Zatrzymuje się na pogaduszki. Mówi żebym pojechał na Lofoty on stamtąd jedzie. Trochę daleko i musiałbym wracać, ale powinienem w pięć dni zdążyć. Pyta o drogę na Nord Kapp. Ma bardzo mało bagaży. Musi chyba spać w hotelach, gdyż nie widziałem u niego namiotu. Jakby miał więcej kasy też bym tak robił.
Kilka kilometrów za miastem trafiam na tunel, a przed nim zakaz wjazdu rowerów. Musiałem gdzieś wcześniej zgubić jakiś znak drogi dla rowerzystów. Zatrzymałem się z dylematem, czy łamać przepisy, czy wracać się i szukać ścieżki rowerowej. Tunel ma 1300 m, to nie dużo kilka minut i jestem na drugiej stronie - pomyślałem. Jadę z duszą na ramieniu. Na szczęście jest w dół i bardzo szybko widzę światło po drugiej stronie. Udało mi się. 10 km dalej stwierdziłem, że powinienem trochę zwolnić tempo, gdyż do Tromso dojdę w trzy dni. Jest dopiero godz. 17 i postanawiam na dużym parkingu, przed kolejnym tunelem zatrzymać się. Przeważyła ubikacja z ciepłą wodą. To mnie skusiło, gdyż chciałem umyć włosy. Jest też jakaś koczująca, chyba cygańska, rodzina z dwoma wielkimi psami ujadającymi na mój widok. Cofnąłem się trochę od parkingu i w małym zagajniku rozbiłem się. Mogłem wyprać rzeczy, suszyć na wietrze, a przede wszystkim spokojnie się umyć, nie wspominając o dłuższym odpoczynku.
22 dzień - Niedziela - 2.08.2020r. – przejechane 102,8 km
Za Kvenvik – Melsvik – Tavik – Strandnes – Burfjord – Sekkemo – okolice Kvaenangen.
O godz. 6:30 obudził mnie hałas głośnej muzyki puszczonej w samochodzie. Do tego wrzaski jakiegoś idioty. Trwało to kilka minut i usłyszałem odjeżdżający samochód, po którym była błoga cisza mącona dalekimi odgłosami samochodów. Wyszedłem na zewnątrz, było zimno. Idąc do WC nie widziałem cyganów, już wiem kto tak rano wrzeszczał.
Mimo, że tak wcześnie wstałem ruszyłem dopiero o godz. 8:00. Fiordy dają mi popalić. Droga nadal faluje jak sinusoida. Norwedzy budują coraz więcej tuneli, które skracają znacząco drogę. Dojeżdżam do kolejnego o długości 900 m. Jest zakaz wjazdu rowerom, a obok widzę ścieżkę rowerową nad samym brzegiem morza. Nie łamię przepisów i jadę ścieką. 3,5 km raz w górę i w dół, ale z pięknym widokami na fiordy. Wyjeżdżam po drugiej stronie tunelu. Czyli tunel skraca drogę o prawie 3 km.
Na stacji paliw robiłem sobie dłuższą przerwę na hot doga i darmową kawę. Mam już 100 km dzisiaj. Postanawiam dalej nie jechać. Szukam miejsca do spania. Znowu podjazd. Po dwóch kilometrach znalazłem między krzakami niewielką polankę. Zostaję. Znowu komary. Mimo tego robię sobie makaron z sosem carbonara. Nawet nie wiedziałem, że jestem w stanie tyle zjeść. Do Tromso mam tylko 290 km i 4 dni jazdy. Nie muszę się śpieszyć. Czytałem, rozmawiałem z domem i szybko poszedłem spać.
23 dzień - Poniedziałek - 3.08.2020r. – przejechane 106,74 km
Okolice Kvaenangen – Straumfjordnes – Storslett – Rotsund – za Birtavarre.
Jakby nie to, że obudziłem się w nocy, gdyż poczułem twardość pod sobą, to spałbym nad wyraz mocno do późnych godzin, taki dobry dzisiaj miałem sen. Źle zabezpieczyłem materac i spuścił powietrze, w nocy musiałem pompować od początku. A tak było super!
Dopiero po godz. 9 ruszam w drogę. Na początek kolejne 3 km podjazdu. Rozgrzałem się mocno. Potem było lepiej. Widoki cudowne, co chwilę zatrzymuję się i robię zdjęcia lub filmik. Pogoda sprzyja mi, jest 16 0C i prawie nie ma wiatru. Kilometry mijają za szybko. Już około godz. 16 mam ponad 100 km przejechane. Siedzę pod sklepem, gdzie zrobiłem zakupy, piję sok pomarańczowy i patrzę na miejscowych. Mam czas. Postanowiłem szukać miejsca do noclegu mimo tego, że jest jeszcze bardzo wcześnie i nie czuję zmęczenia. Do celu zostało tylko 170 km. Śpię naprzeciw kempingu kilka kilometrów dalej. Cena na kempingu po przeliczeniu na złotówki dała mi 40 zł za namiot, przesada, śpię na dziko. Mam wody wystarczająco na kąpiel – mycie całego ciała, obiad, kolację i śniadanie. Po drugiej stronie drogi znalazłem w lesie super polankę. Rozbijam się, robię mycie, jedzenie i odpoczywam. Trochę czytam, trochę oglądam internet i dosyć szybko idę spać.
24 dzień - Wtorek - 4.08.2020r. – przejechane 99,45 km
Za Birtavarre – Lokvoll – Skibotn – Elsnes – Oteren – Nordkjosbotn – okolice Laksvatn.
Chyba świadomość, że do Tromso już niedaleko sprawia, że śpi mi się nad wyraz spokojnie. Znowu wstaję później. Wyjeżdżam dopiero po godz. 9. Dzisiaj zapowiadają deszcz. Ubieram się tak na „cebulkę”, na wszelki wypadek mam pod ręką rzeczy przeciwdeszczowe.
Jadę. Mam tunel przed sobą i znowu nie wolno wjeżdżać. Omijam i ścieżką rowerową jadę wzdłuż morza, droga jest dobra, pięknie położona, nad samym morzem. Po kilku kilometrach ponownie tunel i znowu zakaz, zgodnie z przepisami jadę obok. Znowu po kilkunastu kilometrach trzeci tunel z zakazem wjazdu rowerem. Zerkam na mapę. Teraz łamiąc przepisy oszczędzam 9 km. Dużo. Tunel ma długości 5,5 km. Stoję chwilę i zastanawiam się ile kosztuje mandat dla rowerzysty. Ryzykuję i szybkim tempem pokonuję przeszkodę. Po drugiej stronie jest duży parking i tam zjeżdżam. Odetchnąłem z ulgą, kolejny raz udało się. Na parkingu jest wc z ciepłą wodą. Robię szybkie pranie. Odpoczywam i jem mini obiad.
Około godz. 15 dojeżdżam do skrzyżowania z drogą E8. Skręcam gdyż ona prowadzi prosto do Tromso. Pogoda się psuje. Widać, że za chwilę lunie deszcz tak, jak zapowiadano. Zatrzymuję się na stacji benzynowej na kawę i w tym momencie zaczęło dosyć mocno padać. Siedzę, piję kawę, jem hot doga, ciasteczka i czekam na koniec deszczu. Mija godzina i nic, deszcz jakby nie miał zamiaru przestać. Zerknąłem na mapę. Do Tromso zostało jakiś 70 kilometrów. Postanowiłem szukać miejsca na nocleg. Zakładam ubranie przeciwdeszczowe i ruszam. Jadę ścieżką rowerową EuroVelo 8 biegnącą obok drogi E8. Super ścieżka, tylko jeden mankament. Biegnie cały czas wzdłuż zabudowań. Nie mogę znaleźć nic ustronnego do spania. Po 11 km znalazłem nad morzem małą polankę wśród drzew. Po drugiej stronie ulicy są domy, ale postanawiam tutaj zostać. Dalej jadąc, to dojadę do Tromso, a nie chciałem. W deszczu rozbijam namiot i robię kolację. Wieczorem przestało padać.
25 dzień - Środa - 5.08.2020r. – przejechane 79,79 km
Okolice Laksvatn – Sorbotn – Nordbotn – Sandvika - Tromso.
Nikt mnie nie niepokoił. Obawiałem się, że śpię na terenie prywatnym i w pewnym momencie przyjdzie właściciel i karze się wynosić. Było cicho i spokojnie. Tylko w nocy obudził mnie obfity deszcz.
Wstałem jak zwykle o godz. 7, a po godz. 8 ruszyłem. Do miasta miałem 65 km. Niedaleko. Zapowiadali dzisiaj ponownie deszcz i chyba się nie mylą, gdyż ciężkie chmury wiszą nad moją głową od rana, ale jeszcze nie pada.
Już o godz. 13:30 przekroczyłem rogatki miasta. Jestem u celu. Tromso jest dużym miastem, położonym w zdecydowanej większości na wyspie, na którą z dwóch stron wjeżdża się potężnym mostem, pod którym spokojnie przepływają nawet duże statki. Już z daleka widać jego atrakcje turystyczne. Jedną z głównych jest kościół Arctic Cathedral w kształcie lapońskiego namiotu w kolorze białym. To luterański kościół wybudowany w 1965 roku monumentalnie góruje nad miastem, gdyż położony jest na wzgórzu, tuż przy wjeździe na most prowadzący do centrum. Jest widoczny praktycznie z każdego miejsca w mieście. Dojeżdżam do niego. Wejście jest płatne, ale patrząc przez szyby, widzę wewnątrz tradycyjny kościół, więc nie płacę. Niedaleko kościoła jest wyciąg linowy na wzgórze, skąd można podziwiać widok na miasto, ale nie jadę tam.
Jadę przez most na wyspę, gdzie jest centrum. Super rozwiązanie na moście. Prawą stroną jadą tylko rowery, środkiem samochody, a lewą stroną tylko piesi. Pierwszy raz widzę takie rozwiązanie. Jest proste, bezpieczne dla wszystkich i płynne w ruchu. Za mostem jestem prawie w centrum. Jednak nie jadę tam. Włączam google maps i szukam drogi na lotnisko. Jadę według wskazań i nagle stop. Droga prowadzi przez tunel z zakazem wjazdu rowerom i klops. Teraz górę muszę pokonać pchając rower przez dwa kilometry przy kilkuprocentowym nachyleniu drogi. Kiedy jestem na szczycie to czuję jak pot mi po plecach spływa pot. Zjeżdżam kolejne dwa km i z daleka widzę lotnisko. Za nim dojechałem do celu zauważyłem ścieżki rowerowe prowadzące na lotnisko. Na jednym z drogowskazów pisało centrum. Postanowiłem wracając do miasta pojechać szlakiem. Mijam też duże centrum handlowe. Jest lotnisko. Niewielki budynek, z jednym pasem startowym. Docieram i zwiedzam terminal, sprawdzam piątkowy lot. Wszystko się zgadza. Teraz muszę znaleźć miejsce do spania. Jeżdżę wokół lotniska. Wyspa kończy się kolejnym mostem łączącym wyspę z lądem po drugiej stronie wyspy. Musiałem wrócić w okolice lotniska, gdyż na końcu wyspy nic nie było. Kilkaset metrów od terminala znalazłem duży plac, gdzie w jednym z końców wysypywany jest gruz, a zaletą jest to, że od lotniska odgradza plac wysoki wał ziemny z licznymi krzakami, różnymi roślinami. Stwierdziłem, że tutaj jest super miejsce na nocleg. Teraz muszę załatwić karton na rower, żeby spakować go do samolotu. Wracam do centrum handlowego, które mijałem jadąc na lotnisko. Jest tam duży sklep sportowy. Pytam o karton. Sprzedawca mówi, że dzisiaj już nie jest wstanie nic mi dać, jest za późno i magazyn nie pracuje i zaprasza mnie na jutro zaraz po godzinie 10. Mówi, że nie mają dużo kartonów, a chętnych zawsze jest wielu. Obiecałem, że będę.
Mam wszystko załatwione. Jest 18:30. Spać za szybko, jechać do centrum za daleko i za późno. Idę do restauracji, biorę kawę, hot doga i siadam przy prądzie, aby naładować wszystko na jutro. Restauracja czynna jest do godz. 20. Zdążyłem naładować większość elektroniki. Powoli jadę ponownie na lotnisko, na upatrzone miejsce. Rozbijam się. Po chwili słyszę w pobliżu warkot autobusu. Okazało się, że na tym placu mają pętle miejskie autobusy. Czekają niedaleko mnie na czas odjazdu. Na szczęście nie było ich dużo. Jestem schowany za wysokimi krzakami, ale sądzę, że jeżeli ja ich widzę to oni na pewno mnie też widzą. Jest jednak spokojnie.
26 dzień - Czwartek - 6.08.2020r. – przejechane 19,0 km
Tromso.
W nocy słyszałem dwa lądujące samoloty. Nie było głośno, ale i tak mnie obudziły. Miałem dużo czasu. Do centrum handlowego miałem jakiś kilometr więc kilka minut i będę. W żółwim tempie szykowałem się do wyjazdu. Przed godz. 10 skorzystałem jeszcze z ciepłej wody w łazience na lotnisku i 5 minut przed otwarciem sklepu sportowego byłem u jego drzwi. Otworzyli prawie co do sekundy. Tak jak obiecano mi otrzymałem duże pudło rowerowe. Zwinąłem je w rulon, a na lotnisku zabezpieczyłem streczem, żeby nie przemokło jakby miało padać. Zamierzałem ukryć karton na miejscu gdzie nocowałem. Nakryłem dodatkowo karton liśćmi i ruszyłem do miasta.
Ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż wybrzeża mała prawie 9 km. Biegła dużym zakolem, wzdłuż brzegu, ale po płaskim terenie i jechało się do centrum Tromso rewelacyjnie. Po drodze wstąpiłem do bardzo dużego marketu Super Spear, niesamowicie zaopatrzonego. Takiego marketu jeszcze nie widziałem. Można było sobie np.: komponować sałatki różnego rodzaju z warzyw, mięsa i różnych sosów. Wszystko wyglądało na świeże. Oprócz tego na ścianie z lodówkami było kilkadziesiąt już gotowych dań od razu do spożycia. Kupiłem sobie na próbę sałatkę z kurczaka z warzywami w sosie, którą zjadłem przy stoliku znajdującym się w sklepie. Była pyszna i co najważniejsze nie taka droga. Już wiedziałem jaki dzisiaj będę jadł obiad.
Pierwszy obiektem zwiedzanym było polarne muzeum morskie – akwarium polarne. Przed jego wejściem stoi pomnik Helmera Hnssena – zdobywcy Arktyki. Jest też statek, którym dopłyną do Arktyki otoczony szklaną kopułą. Sam budynek ma bardzo ciekawy kształt. Wyobraża oparte o siebie klocki, albo jak pisze w przewodnikach, bloki lodowe. Wewnątrz znajduje się wystawa ryb i zwierzą morskim w olbrzymim akwarium. Zwiedziłem go chociaż wstęp był drogi (zapłaciłem 170 koron norweskich – ok. 70 zł) Warto było, okazy tam zgromadzone przedstawiają głównie zwierzęta żyjące za kołem polarnym.
Jadąc w kierunku centrum dotarłem do portu. Niewielki, z którego wypływają promy, kutry rybackie. Statki handlowe mają swój port za mostem, którym wczoraj przejeżdżałem, łączącym ląd z wyspą.
Pomnik Roalda Amundsena, kolejnego, wielkiego polarnika stoi na jednym z placów w samym centrum. Jest tam wiele ławeczek, gdzie odpoczywają turyści i miejscowi. Niedaleko pomnika jest kolejny plac z drewnianą katedrą kościoła luterańskiego. Kościół był otwarty, wszedłem do niego. Tradycyjny jak na tą wiarę, surowy wygląd, bez zbędnych ozdób. Ołtarz i ławki dla wiernych plus organy. Czyli wszytko co trzeba do modlitwy. Żadnych bogato zdobionych figur, starodawnych, cennych obrazów. Prostota, zaprzeczenie naszych katolickich kościołów, gdzie kapie od złoconych figur i ozdób, marmurów i potężnych obrazów.
Idę główną ulicą, wyłączoną z ruchu samochodowego, mamy tu jak zwykle wiele sklepów pamiątkowych, odzieżowych z markowymi ciuchami, restauracji, a nawet Burger King.
W jednej z bocznych ulic, na wzgórzu stoi wspaniała budowla, z olbrzymią szklaną fasadą w kształcie jakby półokręgu. Rzuca się w oczy każdej osobie zwiedzającej centrum. Wdrapałem się z rowerem pod budynek. Okazało się, że to wielopoziomowa biblioteka. Wszedłem do środka i zaskoczyła mnie ilość będących tam ludzi. Stoję na schodach i widzę na poziomie poniżej parteru dział dziecięcy, gdzie kilku chłopców gra na komputerach, kilka dzieci rysuje coś, a następnych kilka biega między pułkami. Są przecież wakacje, a w bibliotece są dzieci. W Polsce nie do pomyślenia. Idę na piętra. Siedzą tutaj ludzie w różny wieku, przy kawie czytają prasę, książki, piszą coś na komputerach. Takie widok widziałem tylko na filmach.
Nieopodal biblioteki stoi kolejny kościół. Wygląda jednak na opuszczony. W centrum jest wiele innych ciekawych pomników. Jednak jeden z ciekawszych widziałem pod teatrem. Białe postacie o różnych głowach.
Późnym popołudniem ruszam z powrotem na lotnisko. Wstępuję do Spear’a i robię zakupy na obiad. Około godz. 18 usiadłem w restauracji w centrum handlowym, kupiłem kawę i zjadłem obiad. Przed wyjazdem na miejsce noclegowe wstąpiłem jeszcze do sklepu budowlanego, gdzie kupiłem taśmę samoprzylepną, żeby skleić karton ze spakowanym rowerem.
O godz. 19:30 jestem na lotnisku, gdzie robię mycie wieczorne, a następnie idę na plac, gdzie spałem poprzedniej nocy. Karton leży nienaruszony. W namiocie robię mini podsumowanie wyprawy. Zliczam wydane pieniądze, przejechane kilometry w kolejnych etapach, dni z deszczem itp. Dzisiaj nad wyraz szybko idę spać.
27 dzień - Piątek - 7.08.2020r. – lot do Polski
Podniecenie powrotem do domu chyba nie dało mi spać. Innym powodem był deszcz, który lał dosyć mocno bębniąc w tropik do godz. 3 nad ranem. Można powiedzieć, że zdrzemnąłem się kilka razy, ale już o godz. 5 byłem na nogach, a o godz. 6 ruszyłem na lotnisko, aby się pakować. Wyrzuciłem po drodze do kontenera niepotrzebne rzeczy, butlę z gazem postawiłem obok, może komuś się przyda. Już wcześniej w holu lotniska upatrzyłem miejsce, gdzie mogę pakować rower i nie będę nikomu przeszkadzać. Poszedłem tam. W holu lotniska było tylko kilka osób i to głównie pracownicy. Pakowanie roweru i przepakowywanie bagaży zajęło mi godzinę. Kolejną godzinę czekałem na otwarcie odprawy. Poszło bez problemu.
Do Polski wyleciałem punktualnie o godz. 9. Samolot był tylko w połowie zajęty, więc można było zająć dowolne miejsce. O 12:30 lądowałem w Krakowie. Tam na lotnisku złożyłem ponownie rower, aby wygodnie się go prowadziło i kolejką podmiejską wyjeżdżającą z lotniskowego dworca kolejowego, dojechałem do dworca głównego PKP. Udało się mi kupić bilet do Kędzierzyna – Koźla z przesiadką w Opolu. Odjazd miałem za pół godziny tak, że ledwo zdążyłem kupić sobie coś do picia. Wieczorem byłem w domu.
Podsumowanie
Kolejne marzenie spełnione. 3039 km przejechałem w ciągu 26 dni i zdobyłem „szczyt Europy”, jak niektórzy piszą „koniec świata”. Odpoczywałem tylko jeden dzień w Tromso skąd leciałem do Polski. Odpoczywałem tylko dlatego, że za szybko tam przyjechałem.
Moja trasa wiodła z Polski przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię do Norwegii.
Kilka danych statystycznych:
- długość trasy – 3039 km
- najdłuższy przejechany odcinek w ciągu 1 dnia – 147,36 km
- najkrótszy przejechany odcinek – 79,79 km (nie liczę 19 km trasy w Tromso wokół wyspy)
- średnia dzienna – 116,8 km
- średnia prędkość – 18,3 km/h
- max prędkość – 58 km/h (w Norwegii)
- jechałem łącznie 170 h 53 min co daje średnio dziennie 7 h 10 min.
- spaliłem 64 519 C co licząc po ok. 1000 C na obiad daje spalonych ok. 64 obiadów (ok 2-3 dziennie). Schudłem przez to 6 kg.
- spałem tylko w namiocie „na dziko”
- koszty podróży:
Waluta jaką głównie operowałem to Euro oraz Korona Norweska. Miałem Euro w gotówce, z której zużyłem 95 €. Pozostałe dane płatności uzyskałem z obciążenia mojego konta, gdzie bank przeliczał na złotówki moje zakupy dokonywane za pomocą karty płatniczej Visa jaką posiadam.
- wyżywienie - 1188,70 zł w tym:
- zakupy przed wyjazdem – 65 zł
- zakupy żywności na trasie – 724,70 zł
- zużyte 95 € x 4,20 (kurs z sierpnia 2020) = 399 zł
- Inne zakupy - 1038,86 zł w tym:
- bilety PKP – 170 zł
- bilety samolotowe – 552,71 zł
- Prom Tallin – Helsinki – 158,71 zł
- gaz do palnika - 24,36 zł
- taśma samoprzylepna – 18,20 zł
- środek przeciw komarom - 26,43 zł
- bilet do akwarium polarnego – 68,45 zł
Razem koszt mojego wyjazdu wyniósł 2207,56 zł co dało średnio 82,50 zł na dzień.
Zauważyć warto, że najpoważniejszym wydatkiem są bilety. To kwota powyżej 700 zł. Jeżeli byśmy wyjechali z domu i wrócili do domu rowerem średni koszt dzienny wyniósł by ok. 55 zł i właściwie tyle dziennie traciłem. To dużo, ale pamiętajcie, że w Finlandii i Norwegii ceny są średnio 2,5 razy wyższe niż w Polsce. Za jogurt płaciłem czasami po przeliczeniu prawie 6 zł, a chleb to średnio 12 zł. Ceny produktów można znaleźć na wielu stronach internetowych.
Na koniec kilka moich propozycji i rad.
- Na Litwie nie porównujcie dróg tamtejszych z polskimi. Tam, nasze drogi powiatowe tzw. drugorzędne, często są drogami polnymi, piaskowymi.
- Jak i w Polsce ceny na stacjach paliw są kilka razy wyższe niż w marketach. Kupujcie coś tylko ostatecznie.
- Wszędzie można płacić kartą płatniczą, czy kredytową. Chociaż na Finlandii miałem sytuację, że jakbym zapłacił gotówką cena za hotel byłaby o 10 € niższa. I tak nie skorzystałem.
- Nie wiem jak jest w prawie poszczególnych krajów, ale wszędzie bez problemów spałem „na dziko”. Na Nord Kapp pytałem się w informacji turystycznej, gdzie można się rozbić. Pan był wyraźnie zdziwiony pytaniem. Powiedział, że gdzie chcę oby tylko nie na parkingu, bo tam stają samochody.
- Do cen trzeba się przyzwyczaić. Są 2-3 razy wyższe od naszych. Do jednego nie mogłem się przyzwyczaić. Do cen na kempingach i hotelach. Za namiot w Finlandii chcieli 40 zł i podobnie w Norwegii, a za hotel powyżej 200 zł.
- W Estonii wzdłuż brzegu zatoki ryskiej są kempingi darmowe. Nie ma na nich rozbudowanej infrastruktury. Przeważnie toaleta i tyle.
- Jadąc na północ Europy nie nastawiaj się na wysokie temperatury, chociaż nie było za zimno. Powyżej koła podbiegunowego temperatura wynosiła kilkanaście stopni Celsjusza (średnio 16-18 – min. była 70C).
- Ścieżki w Finlandii i Norwegii są rewelacyjne. Zawsze dużo km przed i po prawie wszystkich miejscowości można z nich korzystać, warto. W Norwegii jest specjalna droga dla rowerów z Alta na południe.
- Nie spotkałem się z żadnymi problemami ze strony tubylców, a wręcz przeciwnie, byli życzliwi, chętni do rozmów i porad. Oczywiście wszędzie są żebracy, ale nie miałem z nimi problemów.
- Woda w kranach jest zdatna do picia w Finlandii i Norwegii. Nawet trudno kupić w sklepach wodę niegazowaną.
- W Norwegii nawet woda w strumieniach jest czyściutka i można ją pić. Piłem i żyję.
- W Norwegii na większości stacjach paliw kawa jest bezpłatna. Nie dotyczy to stacji w miastach, gdzie musiałem zapłacić. Nie wiem czy wszędzie, ale w tak było w Alta.
- Na Finlandii, przy jeziorach (których jest tam bez liku) można schronić się, a nawet spać w specjalnych schronach dla turystów. To drewniane budowle, gdzie jest miejsce na ognisko, ławeczki i stół, często jest nawet drzewo do palenia. Są oczywiście darmowe. Są tam również w pobliżu toalety typu toi toi, bez wody, ale jest jezioro.
- I ostatnia rada – na rower i w trasę. Warto zmierzyć się z własnymi słabościami. Warto zobaczyć to co ogląda tysiące turystów, których mijałem, z którymi rozmawiałem, nie jesteś gorszy, a może lepszy i zobaczysz, napiszesz coś ciekawszego.